ŁKS – SPS Politechnika Częstochowa 1 : 3
Tylko nieliczni kibice zdecydowali się dziś na obejrzenie jednego z ostatnich spotkań siatkarek Łódzkiego Klubu Sportowego w I lidze kobiet. Ci, którzy mimo pewnego spadku drużyny do niższej klasy rozgrywkowej przybyli na hale przy Aleja Unii 2 mieli przez kilka chwil powody do radości. Niestety, z pewnością zamienione one zostały na wściekłość po zakończeniu czwartek seta spotkania. Ełkaesianki prowadząc bowiem już 22:14 „postanowiły” zakończyć ten mecz. Masa niewymuszonych błędów doprowadziła do gry na przewagi, którą podopieczne trenera Mikołajczyka przegrały 28:30. Całe spotkanie zakończyło się wynikiem 3:1 dla SPS-u Politechniki Częstochowa.
Przed meczem zapewne większość znawców siatkówki postawiłoby szybkie 3:0 dla gości. Było to jednak złudne, gdyż nie walcząca o nic drużyna z Częstochowy przyjechała jedynie w siedmioosobowym składzie z libero, bez swojej najlepszej zawodniczki. Dlatego też ŁKS mógł podjąć walkę. I tak też się stało.
Pierwszy set to uporczywa potyczka obu zespołów z piłką i… przeszkadzającą non stop siatką, która uniemożliwiała przebicie „kawałka skóry” na drugą stronę. Raz po raz piłka lądowała w siatce po serwisach zawodniczek, albo po nieudolnych atakach. Mniej błędów popełniła drużyna gości, dlatego też wygrała tą partię 25:21.
Zapewne większości widzów zgromadzonych w hali Łódzkiego Klubu Sportowego wydawało się już, że za 30 minut będą mogli iść do domu, gdy patrzyli na poczynania zawodniczek ŁKS w drugim secie. Wszystko szło zgodnie z planem, planem trenera częstochowianek, aż tu nagle kilkunastu kibiców zaczęło gorąco dopingować gospodynie. Nieustanny doping obudził ełkaesianki. Szybko odrobiły trzypunktową stratę do Politechniki i ku uciesze niedowierzających swoich sympatyków wygrały drugiego seta 27:25.
Gra błędów z obu stron zapowiadała emocje…
Nie znaleźliśmy ich jednak w trzeciej partii. To co wyprawiały zawodniczki Mikołajczyka od stanu 10:10 wołało o pomstę do nieba. Raz po raz piłka lądowała im pod nogami. Nieudolne i bez wiary rzuty na parkiet aby uratować stracone punkty tylko stwarzały pozory woli walki. Obrazu zupełnego braku ambicji u zawodniczek noszących na piersi przeplatankę ŁKS-u dopełniały urocze uśmiechy na ich twarzach po niemal każdej zepsutej piłce. Przodowała w nich Katarzyna Ciesielka, która nie widziała nic złego w tym, że albo piłka ląduje pół metra przed nią, albo po jej odbiorze przelatuje na stronę SPS-u. Wstrząsający był obrazek uśmiechającej się libero Łódzkiego Klubu Sportowego, która zamiast słuchać co przekazuje trener Mikołajczyk w czasie przerwy, z uśmiechem na ustach patrzyła w dal… Może w swoją przyszłość. Zapewne już nie w ŁKS…
Łodzianki przegrały tego seta do czternastu. Można śmiało powiedzieć, że zostały zdemolowane przez przeciwnika, mimo że ten nie grał oszałamiającej siatkówki.
To co najgorsze miało jednak dopiero nastąpić.
Rozpoczął się czwarty set. Ku uciesze i zdumieniu większości kibiców to ŁKS dyktował w nim warunki, nie popełniał żadnych błędów i szybko wyszedł na prowadzenie. Częstochowianki zgubiły się zupełnie. Robiły masę błędów w zagrywce. Nie potrafiły skończyć żadnego ataku. ŁKS prowadził dwukrotnie dziewięcioma punktami. Najpierw 17:9, a poźniej 22:14.
I w tym momencie łodzianki przestały grać. Najwyraźniej postanowiły, że czas jaki musiałyby poświęcić na rozegranie tie-breaka koliduje z ich grafikiem zabaw w ten piątkowy wieczór. Stanęły. Nie pomogły dwa czasy wzięte przez trenera. SPS rządził i dzielił na boisku. Co prawda drużynę próbowała poderwać do walki Wołoszyn, ale nic to nie dało. W końcówce seta sama myliła się niemiłosiernie. Z sześciu ataków punktem dla gospodyń zakończył się tylko jeden. Częstochowa doprowadziła do remisu 23:23. A następnie po nerwowej końcówce wygrała seta 30:28 i cały mecz 3:1.
ŁKS Łódź – SPS Politechnika Częstochowa 1:3 (21:25, 27:25, 14:25, 28:30)